piątek, 6 czerwca 2014

6 rzeczy których nauczył mnie Kraków (i Krakowiacy)


Zdanie "Kraków to najpiękniejsze miasto w Polsce" słyszeliście wielokrotnie - brzmi jak stary, odgrzewany i ciężkostrawny kotlet (szczególnie dla Warszawiaków ;). Nie marnujmy czasu na banały, spójrzmy na "Stołeczne miasto królów polskich" z innej strony - okiem mieszkańca. Kraków to dżungla, a Ty czujesz się jak na obozie przetrwania.  

<style>.post-body {line-height: 1,5;}</style>



Zanim zamieszkałam w Krakowie myślałam, że wszystkie miasta w Polsce są do siebie podobne. Każde z nich powielało utarty schemat. Zmiana miejsca zamieszkania wywróciła mój świat do góry nogami. Przekonałam się na własnej skórze, że Kraków ma specyficzny mikroklimat, florę i faunę. Życie tu nie jest tak łatwe jak we Wrocławiu, gdzie spędziłam 6 długich i spokojnych lat. W Krakowie trzeba było wypracować nowe techniki przetrwania (ale o tym w następnym poście).

Co właściwie wyróżnia Kraków od innych miast, a czego swoim okiem nie zauważa turysta?

1. Zawsze licz na Krakowiaka

Żyję w specyficznym środowisku - ze wszech stron otaczają mnie starsi ludzie. Śmiem twierdzić, że stanowią oni dominującą część populacji zamieszkującej kamienice usytuowane w bliskiej odległości od rynku. Student (wciśnięty w mrowisko emerytów) znajduje się pod obserwacją czujnych oczu sąsiadów i sąsiadek, którzy z łaską odburkną na twoje "dzień dobry", a nie omieszkają powiedzieć właścicielowi, że wczoraj o 22 odkurzałeś mieszkanie.  

2. Komunikacja miejska jest dla twardzieli

Na co dzień omijam komunikację miejską szerokim łukiem (uf, mogę sobie na to pozwolić). Nasze pierwsze spotkanie nie należało do najprzyjemniejszych. Gorące lato, tłoczny autobus, odjazdy co 20 minut, 12 przystanków do przejechania. Pot, krew i łzy. Przeżyłam szok. Przyzwyczajona do uporządkowanej, idealnie rozplanowanej wrocławskiej komunikacji miejskiej pogubiłam się. Stanęłam oko w oko z chaosem. Nie miałam szans. Przegrałam walkę z kretesem, choć walczyłam dzielnie. 

W Krakowie rozkłady jazdy tramwajów i autobusów wiszą po to, by nikt się nie czepiał, że nie wiszą. Dostanie się z jednego z punktu A do B zazwyczaj graniczy z cudem. Niech za przykład posłuży fakt, iż mieszkam 15 minut piechotą od rynku,  a spod mojego domu odjeżdża w tamtym kierunku tylko jeden tramwaj. Jedzie dokładnie 15 minut. 

3. Omijaj rynek

Życiową dewizą Krakowiaka jest: "Omijaj rynek". Latem zmienia się on w turystyczną dzicz, morze ludzi, z czym nieodłącznie wiąże się popychanie, szturchanie, tłoki i rzesza natrętów (którzy mylą cię z turystą) próbujących zaprosić cię na przejażdżkę samochodopodonym czymś lub wciągnąć do restauracji. W weekend w stronę rynku po prostu się nie chodzi. No chyba, że jesteś samobójcą. 

4. Gołąb to twój wróg

Pojawiają się znikąd, widać je wszędzie (lub ślady ich bytności). Największa populacja rozpanoszyła się na rynku, gdzie turyści traktują je (i dokarmianie te małe potworóy) jako atrakcję turystyczną. Zanim przyjechałam do Krakowa nie miałam nic do gołębi. Pozwalałam im na spokojną egzystencję. Do czasu. Wszystko zmieniło się, gdy nadepnęły mi na odcisk, a mówiąc dokładniej, zaczęły przelatywać 30 cm od mojej twarzy. Życzę im wszystkiego najgorszego. 

5. Tak naprawdę nie żyję w Krakowie

W Krakowie można żyć tak naprawdę w Krakowie nie żyjąc. Co to oznacza? Dla mnie Kraków kończy się na rogatkach Starego miasta. Cała reszta to nadbudowa, której nie znam, w której nigdy nie byłam i raczej nie będę. Mój Kraków to mała, prowincjonalna dziura pełna studentów i emerytów nie różniąca się niczym od miasteczka, w którym się wychowałam. Wszędzie można dojść na piechotę, wszystko jest w pobliżu. Raj. 

6. Tu nikomu nigdzie się nie spieszy

Za 5 minut rozpoczynają się zajęcia. Muszę jak najszybciej pokonać 2 przecznice. Niestety, moje wysiłki spełzają na niczym, gdy jak na złość środkiem chodnika, tempem żółwia wlecze się przemiła starsza pani. Ni ominąć, ni wyprzedzić, ni przeprosić. Po prostu musisz się dostosować. Bo tak tu się żyje. Wolno się żyje. 

2 komentarze:

  1. Och, jaka antyreklama Krakowa! Czytam, czytam i nie dowierzam. Właściwie z każdym punktem Twojego wpisu się nie zgadzam. Odkąd jestem w Krakowie - zakochałam się. Nic nie sprawia mi problemów, a zwłaszcza komunikacja miejska, czy (według Ciebie) niemili ludzie. Każdy przystanek na swoją własną nazwę związaną z danym miejscem/ulicą. Autobusy zawsze są na czas. Wszystko jest jasne.
    Rynek? Uwielbiam być tam w trakcie wakacji. Mnóstwo ludzi, różnych narodowości- śmiech, rozmowy... Ach, niesamowite.
    A jak będziesz starszą panią, to też będziesz chciała żyć "wolno". :)

    OdpowiedzUsuń